7 lutego 2014

Czy dążenie do efektywności może istotnie ograniczać użyteczność?

O ile skala wpływu na środowisko wynikająca z produkcji i przesyłu energii wywołuje gorące polemiki i dzieli dyskutantów prezentujących różne poglądy na tę kwestię, o tyle dążenie do obniżania zużycia energii jest powszechnie odbierane jako pozytywne, gdyż oznacza – w dłuższym okresie – mniejszy koszt ponoszony zarówno przez jednostkę jak i przez społeczeństwo.

Czy jest tu jednak jakieś „ale”?

Fascynujemy się często budynkami pasywnymi czy zero-emisyjnymi. Obiektami, gdzie nie tylko konstrukcja i rozwiązania techniczne, ale również sposób eksploatacji zdają się mieć jeden cel – jak najniższe zużycie (wkładanej) energii, co równa się minimalizacji emisji CO2.

Z pewnością warto się tu zastanowić, czy istnieje granica, której przekroczenie spowoduje dominację „celu emisyjnego” nad, wydawałoby się zasadniczym, celem budowy obiektu czyli zapewnieniem szeroko rozumianych funkcji użytkowych i komfortu, w kształcie wynikającym z uwarunkowań kulturowych i osobistych. Jestem przekonany, że jest tu potrzebny rozsądny kompromis, zarówno w przypadku nowych budynków publicznych jak i  zwłaszcza w odniesieniu do domów mieszkalnych. Dodatkowym przyczynkiem do zastanowienia jest również fakt, że nikt, projektując dom na przyszłe 50 lat użytkowania, nie może dziś twierdzić, że potrafi przewidzieć przyszłe uwarunkowania technologiczno-kosztowe i ich wpływ na eksploatację.